Jedni wierzą w jej zbawienne działanie, inni nie. My zdecydowanie należymy do tych pierwszych i firmowej integracji oddajemy się, kiedy to tylko możliwe. Nie będziemy nikomu nawijać makaronu na uszy i opowiadać o comiesięcznych, służbowych spendach. Niestety, nasze wyjścia zdarzają się rzadziej, niż byśmy chcieli, ale za to nigdy nie pozostawiają niedosytu… Tak było i ostatnio! Tym razem ekipa You’re Welcome zabawiła w gdańskiej Molotece.
Skład osobowy
Zacznijmy od listy obecności. Frekwencja dopisała, jednak jak pokazała ostatnia integracja, nie wszyscy są prymusami w aktywnościach po pracy. Tu warto opublikować listę wstydu, na której umieszczone są dane wagarowiczów. Na integracji nie stawili się:
- Agata (wstyd, Agata wstyd),
- Krzysztof (mogłeś przełożyć ten wyjazd o jeden dzień),
- Katarzyna (dziecko nie jest wytłumaczeniem, w końcu w nocy powinno spać).
Docenić warto jednak tych, którzy pomimo jakichkolwiek przeciwności losu, stawili się u wybrzeży gdańskiego Brzeźna:
- Agnieszka (wiadomo, nie ma szefa, nie ma zabawy),
- Ezdrasz (uświetnia wszystkie integracje od lat),
- Marcin (zdecydowany prymus i najzagorzalszy prowodyr oraz entuzjasta spotkań integracyjnych),
- Marika (zawsze obecna),
- Barbara (jest Basia, jest grubo),
- Ania (godny zawodnik),
- Michał (opiekun i wieczne wsparcie, Mike, dziękujemy),
- Michał zwany Koko (prosta zasada, nie ma Koko, nie ma integracji),
- Paulina (cicha woda…).
Tradycją już jest obecność na naszych integracjach osób towarzyszących. Nie będziemy wymieniać z imienia, ale wiedzcie, że i one/oni byli obecni.
Przekąski, trunki i inne takie
Aby formalności stało się zadość, wspomnimy jeszcze o menu Moloteki. Deski serów, kiszone warzywa (wszelakie!), deski wędlin, żeberka, kurczaki – do dziś oblizujemy się na to wspomnienie. Najprościej rzecz ujmując, gusta kulinarne zostały zaspokojone w 100 % i to zarówno fanów mięs, jak i roślin. Trunki też były, ale tu może nie będziemy wchodzić w szczegóły. Powiedzmy, że napoje były różnorakie, nie zabrakło piw, drinków i może jakiś bardzo malutkich szocików. Podkreślamy, szociki – jeśli w ogóle jakieś były – to baaardzo malutkie, albo nawet wcale, bo mało kto je pamięta…
Praca i zabawa – tak się da
Skoro już oficjalnie wiadomo, kto był, a kto nie, co jedliśmy i co piliśmy, przejdźmy do szczegółów. Nieważne jakbyśmy starali się zrobić przerwę od pracy, czasami po prostu się nie da. Zwłaszcza wtedy, kiedy spotyka się grupa zapaleńców, którzy szczerze lubią to, co robią. Więc tak, przyznajemy się bez bicia. Pierwsza część wieczoru upłynęła nam na rozmowach o pracy, projektach i klientach. Nie obyło się bez korzyści. Inspirowani szumem fal i sobą wzajemnie, znowu wpadliśmy na kilka dobrych pomysłów. Część już wdrażamy, część czeka na dopracowanie.
Czas płynął, atmosfera z niewiadomych względów co rusz się rozluźniała i pewne rzeczy musiały się zadziać. Dlatego nikogo nie zaskoczył Michał z włączonym trybem piątkowego Koko, a piątkowy Koko to synonim ubawu po pachy. Również Basia nie zawiodła, ukazując nam swoje drugie wcielenie. Może nie wszyscy wiedzą, ale gdyby Basia nie była tak dobra w marketingu, spokojnie mogłaby zostać standaperką. No i Marika, nic lepiej nie akompaniuje Koko i Basi, niż słynny, zaraźliwy śmiech Mariki. Nie można również nie wspomnieć o Ani i jej jakże dużym talencie, do ciętych ripost. A Marcin? Ahhh Marcin… Tu duże zaskoczenie. Wiedzieliśmy, że ma sporo talentów, ale ten taniec…? Długo tego nie zapomnimy.
No i Agnieszka. Wiadomo, szefowa, więc osobny akapit musi być. Kto nie wie, niech się dowie, że poza pracą Agnieszka z rekina biznesu zamienia się w rekina towarzystwa. Non stop się śmieje, a jeśli chodzi o to, kto ostatni wychodzi z naszych spotkań, to Agnieszka zawsze jest z tych ostatnich, jest nie do zdarcia. W końcu kapitan zawsze ostatni opuszcza statek.
Niespodzianka bez niespodzianki
Była kupa śmiechu, na szczęście z przewagą śmiechu. Kiedy wszyscy myśleli, że lepiej już nie będzie, nadmorski, nocny nieboskłon rozświetliły fajerwerki. Kolorowe, migocące, błyskotliwe – ten moment, kiedy spojrzeliśmy na siebie z niedowierzaniem… Agnieszka zamówiła dla nas fajerwerki?
Już miały pojawiać się w naszych oczach łzy wzruszenie, kiedy okazało się, że… NIE. Fajerwerki nie były dla nas. Ktoś parę metrów dalej obchodził urodziny. Nie wiemy kto, ale z tego miejsca składamy najlepsze życzenia urodzinowe i dziękujemy, fajnie było przez chwilę pomyśleć, że są dla nas.
O naszej integracji moglibyśmy rozpisywać się długo, ale jak to w życiu bywa, lepiej, aby pewne rzeczy zostały osnute tajemnicą. I tak niech będzie i w tym przypadku. Jeśli kiedyś zobaczycie gdzieś grupę szalonych marketingowców, prawdopodobieństwo, że to będziemy my, jest dość duże. Więc kto wie, może do zobaczenia podczas naszej kolejnej integracji?