Wszystko przebiegało u nas klasycznie. Na początku przerzucaliśmy się wzajemnie newsami o rozprzestrzeniającej się epidemii, śmialiśmy z memów szczerze, a potem już trochę nerwowo i najzwyczajniej w świecie realizowaliśmy kwietniowe zobowiązania. W połowie marca decyzje znacznie przyspieszyły i zapadła ta najważniejsza, że przenosimy się całą ekipą do świata online i zacisza home office, bo po pierwsze możemy, a po drugie musimy. Za chwilę wszyscy przybijaliśmy z powrotem piątki w internecie.
Agnieszka, CEO: Co się zmieniło… ciągle mam na głowie cały nasz kram, którego nie zamieniłabym na żaden inny. Zamiast odwiedzin w moim gabinecie zwanym „pokojem zwierzeń“, w którym drzwi się praktycznie nie zamykają, odbywam dziennikarskie konsultacje, przeglądam handlowe umowy, księgowe faktury – rozgrzewając do czerwoności kabel internetu w home office. Ogrom pracy nie przeszkadza mi starać się wiedzieć wszystkiego o najświeższych doniesieniach ze świata mediów, marketingu, psychologii i wielu, naprawdę wielu innych dziedzin – a dzieje się teraz więcej, niż śniło się kiedykolwiek filozofom.
Ezdrasz, dyrektor ds. rozwoju: Zawsze widzę światełko na końcu tunelu i to podejście się nie zmieniło, ale trzeba powiedzieć, że padło ofiarą wielkiej próby. W biurze każdy dzień bez wyjątku, rozpoczynałemuściśnięciem dłoni wszystkim z redakcji i agencji. Bardzo mi tego brakuje, ale czasu na nostalgię mam na szczęście bardzo mało.




Basia, specjalista ds. marketingu: Zajmuję się marketingiem. Zajmowanie się marketingiem to nic innego jak częste i regularne sesje okładkowe, stylizacje, makijaże i fryzury ich bohaterów, zbieranie zespołu najlepszych w swoim fachu stylistów, fryzjerów i makijażystów, targi, imprezy, patronaty… Czy mi tego brakuje? A jak myślicie? Dzieje się jednak na tyle dużo, że nie mam problemu z brakiem adrenaliny. Strategie i plany marketingowe, keyvisualowe sny. Tak, sny mam ciągle kolorowe.
Marika, kierownik redakcji: W dniu, gdy świat zaczął stawać na głowie, byłam zamknięta wraz z Basią i Adim, naszym fotografem, w studio, gdzie wykonywaliśmy sesję zdjęciową dla Klienta. Humory dopisywały, kreatywność szalała, robiliśmy naprawdę fajny projekt koncepcyjny. Cięliśmy, kleiliśmy, podwieszaliśmy – wszystko miało latać, lewitować, pływać i dźwięczeć. I tak też się stało. Nagle, niemal w jednej chwili rozdzwoniły się nasze wszystkie telefony: „zamykają szkoły i uczelnie, muzea, kina, teatry, galerie, będą zamykać sklepy, zalecają nie wychodzić z domów, w kolejkach sklepowych stoi się po 2 godziny…”. Nieco zbledliśmy. Robiliśmy dalej swoje, ale co i rusz któreś z nas sięgało do telefonu i nerwowo odczytywało kolejne doniesienia. Wzajemnie się nakręcaliśmy, a przy okazji w naszych głowach kręcił się już nowy thriller z epidemią w roli głównej. Trzeba nadmienić, że studio, w którym byliśmy, mieści się w podpiwniczeniu i dość szybko poczuliśmy się bohaterami tego thrillera, kryjącymi się w ciemnym bunkrze przed światem owładniętym przez zakażone zombie. Trochę śmiesznie, trochę strasznie, ale zalęknieni dzwoniliśmy do najbliższych i prosiliśmy, by czym prędzej zrobili zakupy, bo powoli brakowało podstawowego asortymentu na półkach sklepowych. Gdy zadzwoniła szefowa Aga i powiedziała, byśmy na dziś kończyli, by mieć możliwość dorwania jeszcze jakiejś paczki makaronu w sklepie, wiedzieliśmy, że właśnie skończył się świat, w którym żyliśmy do tej pory.
Teraz, gdy jest końcówka kwietnia, cały nasz zespół przyzwyczaił się już do pracy zdalnej. Codziennie po zalogowaniu na naszej platformie, witamy się z uśmiechem i staramy codziennie się ze sobą kontaktować, choć kryzysowe czasy i od nas wymagają kryzysowego działania, jesteśmy więc krytycznie zajęci wieloma sprawami na raz. Nieraz tuż po obudzeniu się odpalam komputer, by ogarnąć palące sprawy. Jak to z ogniem bywa, czasem pali się dość długo, i gdy nadchodzi czas telekonferencji o godzinie 12:00, staram się tak zaaranżować przestrzeń, by nikt nie zobaczył, że siedzę jeszcze w łóżku. Jednak lata praktyki współtworzenia sesji fotograficznych i w obecnych czasach nie idą na marne!




Kamila, redaktor, copywriter: „Doskonale pamiętam ten dzień. Był 11 marca, a ja bladym świtem, bo o 4.00 rano wyruszałam z Gdańska do Warszawy na sesję zdjęciową do „Mademoiselle” i jedyne, o co wznosiłam modły, to żeby nie padało, bo wpadliśmy na napoleoński pomysł, żeby wykonać plener – po prostu nie sposób było naszej bohaterki, orędowniczki kontaktu z naturą, zamknąć w studio. Droga do Warszawy wydawała się trwać sekundę, bo pokonywałam kilometry w przemiłym towarzystwie stylistki Emilii i obie biłyśmy tego poranka rekordy w gadulstwie. I tak, omówiwszy oraz prawie rozwiązawszy wszystkie problemy tego świata, dotarłyśmy na – piękną o każdej porze roku – warszawską Pragę. Wierzcie lub nie, ale tego dnia pogoda w stolicy była równie dynamiczna jak sytuacja w kraju i na świecie. Można by o niej napisać nawet dwuwiersz: Słońce świeci, do szkoły chodzą nasze dzieci. Deszcz pada, premier zamknięcie szkół zapowiada. Nie było nam jednak do śmiechu, bo pierwszy raz poczuliśmy, że dzieje się coś poważnego. Po naprawdę udanej sesji, spędzonej w przemiłym towarzystwie, pewnie omawiałybyśmy kolejne pomysły i snuły z Emilią plany na następne okładkowe przedsięwzięcia, ale stało się inaczej. Gdybym miała elektroniczną skrzynię biegów, to może nawet zlęknione trzymałybyśmy się za ręce. Wracałyśmy do domu, snując różne ponure scenariusze i cały czas słuchając radiowych doniesień.
Minusy pracy w domu? Brak możliwości opaplania na gorąco każdego z pomysłów ze współpracownikami oraz to, co wszyscy wiedzą od zarania dziejów: home office fatalnie wpływa na sylwetkę. Plusy? Nie wiem jak reszta świata, ale ja odkryłam, że bardzo lubię pracować w trybie awaryjnym. Tryb awaryjny stymuluje bowiem kreatywność.
Jednego jestem też pewna: nigdy się już nie dowiemy, kto jeszcze w tamtym czasie na lajvie siedział w piżamie i w kapciach.
Maja, grafik: Projektuję, rysuję, układam, komponuję, a potem znowu projektuję, rysuję, układam, komponuję. Bez przerwy wspinam się i pokonuję szczyty własnej kreatywności. Mogę to robić w zasadzie skądkolwiek w kosmosie, dlatego przeprowadzka do domu nie zrobiła mi wielkiej różnicy, poskutkowała za to drastyczną zmianą outfitu i nadużywaniem capslocka, bo wszyscy w agencji wiedzą, że jestem w naszym rządzie ministrem krytyki i lubię się w tym temacie wyżyć, wcale się z tym nie kryjąc.




Michał, digital marketing manager: W końcu wszyscy uwierzyli takim fanatykom internetu jak ja. Świat się przekonał, że responsywna strona www to nie żaden przeżytek albo luksus, tylko konieczność. Uważane za jeszcze niepotrzebne każdemu kanały SM, wskoczyły triumfalnie na podium pierwszych potrzeb przedsiębiorców. Zjadłem już na tym zęby, ale takiego eksodusu do internetu jeszcze nie widziałem.
Podobnie jak w biurze od poniedziałku do czwartku jestem skupiony i żartami rzucam, powiedzmy, okazyjnie. Kiedy przychodzi piątek – a on mimo pandemii wciąż przychodzi – trochę się u mnie zmienia. W piątki wyostrza mi się riposta i czernieje humor – pozdrawia was wówczas „piątkowy Koko”, bo tak mówią na mnie w biurze, którego, tak szczerze, już mi brakuje.
Ela, szefowa działu reklamy: nasi Klienci byli na początku oczywiście zdezorientowani, wielu bardzo szybko dosięgnęły obostrzenia i naturalnie drżeli o los swoich biznesów. Większość jednak znała zasadę, że kiedy interes idzie, powinno się reklamować, a kiedy pada — trzeba to robić. Najbardziej zaniepokojonych przekonaliśmy zasięgami wydań internetowych, a jak mówią, excell nie kłamie i nie skłamał również w tym temacie. Cały czas pracujemy więc pełną parą, z tą różnicą, że w tle rozmowy telefonicznej słychać czasem dziecięcy wrzask, a po klawiaturze przebiegnie kot i wyśle gdzieś niezrozumiałą wiadomość.
Wiola, grafik: Na co dzień graficznie robię wszystko ze wszystkimi. Jestem ostatnim ogniwem łańcucha agencyjnego, bo wszystko, co wychodzi do Klienta, przechodzi mi przez ręce/komputer. Odpowiadam za wszystkie kreacje projektowe od początku do końca i wiecie co? Źle mi się pracuje w domu, bo potrzebuję ludzi i fajnej atmosfery w biurze.